RUMUNIA I BUŁGARIA

3 lipca  2016 r.– niedziela

Nocujemy w Magurskim Parku Narodowym nad rzeką Wisłoką.








4 lipca – poniedziałek

Docieramy do Rumunii.
Za oknem witają nas ogromne pola kwitnących słoneczników i zielone winnice.



Nocujemy nad jeziorem w Calinesti Oas.

 

Od razu witają nas rumuńskie klimaty
5 lipca - wtorek

Północna Rumunia - Maramuresz

„Wesoły cmentarz” w Sapancie




Kościoły z charakterystycznymi wysokimi wieżami 
Drewniane bramy Maramureszu.
Sianokosy


Klasztor w Barsanie








 


Na ulicach całe mnóstwo ludzi z widłami i kosami oraz wozów zwożących siano.







Nocujemy na polu w miejscowości Borsa. Uczymy się podstawowych zwrotów w języku rumuńskim.


6 lipca – środa
                                       Góry Rodniańskie


W końcu wychodzimy w góry. W Górach Rodniańskich znajduje się najwyższy w Karpatach wodospad – Cascada Cailor. Próbujemy podjechać wyciągiem krzesełkowym, ale trzeba czekać, aż uzbiera się grupa minimum 15 osób. Ruszamy, więc na piechotę.


Wodospad jest naprawdę imponujący. 


Dalej pniemy się na Polanę Stiol, na której znajduje się niewielkie jeziorko – Lacul Izvorul Bistritei, z którego wypływa rzeka Bystrzyca.

 Wchodzimy na przełęcz Gargalau i Galatululi. 

Mijamy wolno pasące się stada koni i krów. 

 

     

Schodzimy bez szlaku, ścieżką, którą Jarek ma zaznaczoną na Osmandzie. 



          

Przy wodospadzie Cascada Palinis mijamy pasterza z synem i ogromnym stadem owiec i kóz. Coś mówi do nas niezadowolony, ale nic nie rozumiejąc, ruszamy dalej w dół. Po jakimś czasie domyślamy się, co chciał nam powiedzieć baca. Ścieżka, którą idziemy, prowadzi przy bacówce. Na polanie pasą się krowy bacznie strzeżone przez stado pasterskich psów. Psy głośno ujadając biegną w naszą stronę. Mamy nadzieję, że pozostaną po drugiej dzielącego nas strumienia. Niestety nie stanowi on dla psów żadnej przeszkody. Zza świerków co rusz wybiega kolejny owczarek i przebiega przez wodę w naszym kierunku. Jest ich już  pewnie dziesięć, może więcej. Z kamieniami w dłoniach biegniemy jak najszybciej z powrotem w górę. Po kilku minutach zatrzymujemy się między drzewami. Dygoczę ze strachu. W całkowitej ciszy, by nie usłyszały nas już psy przedzieramy się bez szlaku i ścieżek przez ciemny las i liczne potoki. Na dodatek zaczyna padać deszcz, a Tymek ma temperaturę i z trudem idzie.



               


Na szczęście docieramy do samochodu. Jeszcze kąpiel w górskim potoku i ruszamy na nocleg na Przełęczy Prislop – 1416 m. n.p.m.


Przełęczy Prislop – 1416 m. n.p.m. 

 Wieczór jest piękny, a widoki przy zachodzącym słońcu jak z bajki. Zapowiada się kolejny piękny dzień w górach.

 7 lipca – czwartek

Rano budzimy się w totalnej mgle. Nic nie widać. W dodatku Tymek ma nadal temperaturę i źle się czuje. Czekamy aż pogoda się poprawi i ruszamy do rodniańskiej dolinki rzeki Lala. Jedziemy 6 km. szutrową drogą w głąb lasu. Nic, tylko świerki, rzeka i my. No może jakieś niedźwiedzie lub wilki ukryte w zaroślach, których tutaj w Rumunii są tysiące, ale mamy nadzieję, że żadnego z nich nie spotkamy. Jedziemy, jak długo tylko się da. Potem droga się psuje. Jarek jest zachwycony niewielką polanką nad potokiem. Jest już południe, poza tym nie wiemy, co z  Tymkiem, więc nie wyruszamy w tym dniu w góry.

Dolina rzeki Lala
Opalamy się, gramy w karty, bierzemy kąpiel,  brrrrrrrrrrrr... w potoku, pierzemy i suszymy mokre rzeczy i buty,





a potem ognisko z kiełbaskami.

Wieczorem załącza nam się strach przed niedźwiedziami. Nie wszyscy śpią dziś spokojnie.


8 lipca – piątek


Wyruszamy w góry. Naszym celem jest drugi co do wielości szczyt Gór Rodniańskich
 – Ineu – 2279 m. n.p.m. 


Mijamy pasące się konie, świnie i krowy. Psy pasterskie spotykamy dopiero  pod szczytem, ale nie są tak groźne jak 2 dni wcześniej.
Poza tym są z pasterzem, który w razie czego na nie zawoła.





 Niemal cały szlak podążamy za tymi psami i ich stadem.

Na samym początku przechodząc przez potok Lala gubimy nasz szlak niebieskich kółek i dalej kierujemy się jedynie owczymi bobkami i śladami setek racic.
      
Po drodze mijamy malownicze jeziora. 


Pasterz na moment pozostawia swoje stado na hali i skrótem, w kaloszach rusza na szczyt, zdobywając go wiele szybciej od nas, którzy z mozołem gramolimy się szlakiem. Po krótkiej pogawędce przez telefon, bo zasięg na szczycie jest super, wraca do stada wesoło śpiewając.


 

Widoki ze szczytu cudne. Gdziekolwiek nie spojrzeć góry i góry. Wprawdzie nieco się zachmurzyło, ale i tak jest nieziemsko pięknie.

                       
Na samym szczycie niebiesko – żółto - czerwona flaga Rumunii zawieszona na metalowym krzyżu.

 Emilka przeżywa „załamanie nerwowe” i wciąż powtarza, że w czasie załamania pogody nie należy przebywać na szczycie w obecności metalowych konstrukcji, bo tak było w przewodniku. I tak zamiast załamania pogody mamy załamanie nerwowe.

   
Wracamy już szlakiem niebieskich kółek wzdłuż malowniczego potoku Lala. 

                        
Po drodze zatrzymujemy się w bacówce i dostajemy wielki kawał pysznego sera.  :)

Wieczorem ustanawiamy z Tymkiem rekord w badmintona – 388 odbić. Wcześniejszy rekord ustanowiłyśmy z Emilką 2 lata wcześniej – 330 odbić.


9 lipca – sobota
                                              Bukowina


Opuszczamy Dolinę Lala. Przejeżdżając przez jeden z potoków, obsuwa się pod nami część drogi. Nie możemy wyjechać ani do przodu, ani do tyłu. Przednie prawe koło wisi w powietrzu, kilkadziesiąt centymetrów nad potokiem. Jarek dzielnie walczy z żywiołem: usuwa porozrzucane z potoku świerkowe gałęzie, układa pomost z kamieni dzielnie dostarczanych przez resztę rodziny, podnosi samochód na lewarku. Jeszcze tylko wspólne pchanie i nasz busik znów stoi czterema kołami na drodze. Straty na szczęście niewielkie – zbity halogen i porysowany zderzak.

Dziś dzień na zwiedzanie malowanych klasztorów na Bukowinie wpisanych na listę UNESCO. Robią wrażenie.

Malowane klasztory Bukowiny

     

             
W jednym z klasztorów miła niespodzianka. Akurat z monasteru wychodzi para młoda. Panna młoda i duża część gości weselnych ubrana jest w tradycyjne ludowe stroje, a w dłoniach i we włosach polne kwiaty z bukowińskich łąk.
Bukowina słynie też z wyrobów ceramicznych


   
Wieczorem docieramy do polskiej wsi – Nowy Sołoniec. Zatrzymujemy się przy Domu Polskim. 
   

Mijające nas dzieci grzecznie pozdrawiają nas, mówiąc: „Dzień dobry”, młodzież pod okiem nauczycielki z Rzeszowa uczy się tańczyć polskie tańce ludowe, a z wieży kościoła o 21.00 rozbrzmiewa na całą wieś Apel Jasnogórski, aż łezka kręci się w oku. Takich wsi na bukowinie jest kilka. Osadnicy przybyli tu prawie 200 lat temu. Część ich potomków pozostała tutaj do dzisiaj, mimo ciężkich warunków życia i trudnej historii.


10 lipca – niedziela

Jedziemy na polską Mszę do miejscowości Pojana Mikuli.

      
 Potem spacerujemy po małej, cichej bukowińskiej wsi Plesza, w której wszyscy mieszkańcy są Polakami.
  

Po południu jedziemy w kierunku Tranylwanii.



11 lipca – poniedziałek
                                 Transylwania i Góry Bucegi


Najbardziej popularna atrakcja Rumunii – zamek Drekuli w Bran bardzo nas rozczarowuje. Tłumy ludzi. Atmosfera rodem jak z Gubałówki. Robimy zdjęcie z zewnątrz i uciekamy.

Zamek Drakuli w Bran

W sąsiedniej miejscowości – Rasnov - czeka na nas mniej popularny, ale chyba ciekawszy zabytek – twierdza chłopska. Chronili się w niej w razie niebezpieczeństwa mieszkańcy trzech pobliskich wsi wraz z swoim dobytkiem. Sami o nią dbali, mieli tu szkołę i kaplicę, małe ogródki i sady. Aby nie zabrakło wody, wybudowali 143 metrowej głębokości studnię.





 

 Po południu jedziemy do Sinai.





Sinai. Królewska rezydencja – zamek Peles. 
Jest poniedziałek i nie możemy wejść do środka, ale rezydencja z zewnątrz też nam się szalenie podobała.

Sinai. Królewska rezydencja. 
   
 Nocujemy znów na przełęczy u podnóża Gór Bucegi, przy tablicy informującej, że nie należy dokarmiać niedźwiedzi.



             


12 lipca – wtorek

Gondolą wjeżdżamy na wysokość 2000 m. W planie nie mamy dziś żadnej trasy. Nieznacznie oddalamy się od wyciągu i cieszymy się słońcem i pięknymi widokami.


Góry Bucegi

Po południu jedziemy do Sigisoary – średniowiecznego rumuńskiego miasteczka, jedynego z listy UNESCO. Po drodze podziwiamy Transylwanię, a w niej liczne zamki i kościoły warowne, które znajdują się tu niemal w każdym miasteczku i wiosce.



   

 

                 

W Sigisoarze zatrzymujemy się na polu kempingowym z dużym basenem.


Sigisoara wieczorem

 Po kąpieli w basenie, wybieramy się na wieczorny spacer po mieście, lody i strasznie kwaśną lemoniadę, która dzieciom smakuje wyśmienicie. Ja nie mogę jej przełknąć, mimo ciągle dolewanej wody i dosypywanych kolejnych łyżeczek cukru. Emilka śmieje się z mojego przesyconego siedmioma łyżeczkami cukru roztworu.
    

        

13 lipca – środa
                         Trasa Transfogarska i góry Fogarskie

Dzień zaczynamy leniwie od kąpieli w basenie i leżakowania w cieniu drzew. 

   
Dzieciom radość sprawia Wi-Fi.

Trasa Transfogarska




Po obiedzie jedziemy na trasę transfogarską, która serpentynami wije się na wysokość 2035 m. n.p.m.




Wieczór spędzamy wysoko w górach, nad jeziorem L. Balea, podziwiając widoki. 

                  

Tymek z poświęceniem wyławia z lodowatej wody jeziora pieniądze.

            
             Zjeżdżamy na ...patelni.

         
                                                                                Jarek zachwyca się Manem z napędem na trzy osie.
14 lipca – czwartek

Wyruszamy w góry.



Naszym celem jest drugi, co do wielkości szczyt Gór Fogarskich i Rumunii – Negoiu – 2535 m. n.p.m. wydaje się, że nie będzie z podejściem większego problemu, przecież startujemy z bardzo dobrej wysokości. Nic bardziej mylnego. Żeby zdobyć Negoiu, trzeba najpierw wspiąć się na szczyt Laitel – 2397 m. n.p.m., zejść z niego nad jeziorko L. Caltun, by ostatecznie wspiąć się na Negoiu. Całość trasy zajmuje nam 6 godzin,  a droga powrotna wcale nie jest łatwiejsza, bo na szczyt Laitel, musimy wspiąć się po raz kolejny.

  
  

                      

   

Na szlak wyszliśmy o godzinie 8.00. Wróciliśmy przed 21.00.


Łącznie podeszliśmy pod górę ok.1200 – 1500 m.

  


 

Jarek nazwał te trasę „drogą zesłańców”, a dzień – „dniem katorgi”.


Emilka bała się na ekspozycjach nad stromymi przepaściami i nie bardzo podobały jej się bujające pod nogami głazy w drodze na szczyt.
           
Tymek chciał zrezygnować przy jeziorku i twierdził, że jeden dwutysięcznik dziennie mu całkowicie wystarczy.



Noemi było niedobrze. 

Dla wszystkich był to duży wysiłek. Zdobyliśmy najwyższy szczyt w naszym życiu. Wędrowaliśmy niemal bez przerwy 13 godzin i w sumie 3 razy podchodziliśmy na szczyty.



Po powrocie do samochodu nie mija nawet godzina, a cała dolina zostaje wchłonięta przez gęste chmury. Widoczność spada zaledwie do kilku metrów. Widzimy tylko 2 stojące obok nas samochody. Niedbale i w pospiechu montujemy namiot z tyłu samochodu, by stworzyć prowizoryczną łazienkę. Kiedy już z niej korzystamy, wiatr porywa nasz namiot. Dobrze, że jest mgła i ludzi nie ma w pobliżu.


15 lipca – piątek

Budzimy się rano nad morzem chmur. Piękny widok.


Pogoda jest niepewna. Rezygnujemy ze zdobycia kolejnego szczytu o wysokości 2500 m. n.p.m. i ruszamy do, poleconego nam przez spotkanych Polaków, wąwozu – Canionul lui Stan.
Wąwóz – Canionul lui Stan
Idziemy rzeką, przeskakując po kamieniach z jej jednej strony na drugą i wspinając się licznymi drabinkami, zamontowanymi nad głębszymi miejscami potoku i wzdłuż wodospadów.


Pięknie i ciekawie, ale Emilka nie lubi takich atrakcji. Musimy ją wspierać, aby pokonała paraliżujący ją strach. Nad nami wysokie ściany wąwozu.
 
 Rezygnujemy z wcześniejszego pomysłu, aby wrócić tą samą drogą i nieco okrężną, ale łatwiejszą drogą wracamy do samochodu. Jedziemy dalej trasą transfogarską prze kolejne wiadukty i tunele.
Zamek Drakuli - Catatea Pienari
Po drodze jeszcze rzut okiem na ruiny kolejnego już zamku Drakuli, ponoć tego najprawdziwszego. Zmierzamy w kierunku Buzau.

16 lipca – sobota
                             Błotne wulkany i Delta Dunaju


Spacerujemy po dość dziwnie i surowo wyglądającym obszarze z wulkanami błotnymi.






              
Jedziemy nad Deltę Dunaju. Przez rzekę musimy przepłynąć promem, potem sami pływamy w Dunaju.



17 lipca – niedziela

Rano wypływamy na rejs łodzią po delcie.

   

  



Spełnia się nasze marzenie. Widzimy pelikany, a oprócz nich wiele rodzajów czapli, kormorany, łyski, zimorodki, perkozy, rybitwy, szczudłaki i wiele nieznanych nam gatunków ptaków.



      

   


 

Po południu mamy okazję podziwiać jeszcze żołny, kraski, dudki i sowy.

                     
Przy zachodzie słońca i jeszcze raz w nocy tyko przy świetle księżyca, spacerujemy po ruinach starożytnego miasta Histria.


18 lipca – poniedziałek
                          
 
W drodze nad Morze Czarne

Morze Czarne - Rumunia i Bułgaria

 
Miejscowość Vadu leży na granicy morza i Doliny Dunaju. Ptaków nadal jest mnóstwo. Są pelikany, ibisy, czaple, kormorany, mewy, rybitwy, łabędzie, bociany, dudki, pliszki i takie, których nie znamy z nazwy.
 
Rozbijamy nasze obozowisko na plaży. Busem zakopujemy się w piasku na wydmie, ale to nic groźnego. Teraz już czeka na nas tylko piasek, słońce i woda. Kąpiemy się w morzu z licznie towarzyszącymi nam meduzami, zbieramy piękne muszelki, opalamy się, spacerujemy, czytamy i gramy w karty. Dwa dni relaksu.

 

 
 



Wieczorem toczymy zawziętą walkę z muchami i komarami o nasze terytorium.

19 lipca – wtorek

Wschód słońca nad morzem. Jarek idzie obserwować ptaki.

 






    

To tylko nieliczne okazy z klucza około 200 pelikanów. 

               
Bliskie spotkanie z czaplą. 

20 lipca – środa

Jedziemy poplażować w Bułgarii. Przez przejście graniczne w Vama Veche przejeżdżamy szybko i sprawnie. W Bułgarii wita nas w końcu słowiański język. Ze wszystkimi można się bez problemu porozumieć. Zwiedzamy Rezerwat Jajłata w Kamiennym Brzegu.

Rezerwat Jajłata w Kamiennym Brzegu



30 metrowe skaliste urwisko dziurawią tu jaskinie, pieczary i jamy zamieszkiwane przez człowieka w czasach prehistorycznych. W rezerwacie znajduje się również trackie cmentarzysko z wydrążonymi w skale nagrobkami oraz pozostałości bizantyjskiej twierdzy z V –VI w.

 
 



Szukamy miejsca, gdzie można się wykapać i poskakać ze skałek. Urwisko okazuje się jednak zbyt wysokie, by z niego skakać.

Zadowalamy się więc noclegiem w zatoczce w pobliżu wsi Tjulenovo.





Spacerujemy po skałkach.


 

Rozpalamy ognisko i podziwiamy pełnię księżyca, wschodzącego nad Morzem Czarnym.


21 lipca - czwartek

Rano jedziemy kilometr dalej, gdzie w czasie wczorajszego wieczornego spaceru, odkryłam przytulną plażę.
 
Nurkujemy podziwiając podwodne skały, a wśród nich ukryte ryby, kraby, węże i różne inne morskie żyjątka. Jarek znajduje dla Tymka skałkę, z której w końcu może poskakać.
         
Udajemy się na malowniczy przylądek Kaliakra – dwukilometrowy cypel, który tworzą monumentalne, pionowe skały sięgające 70 m. wysokości.

       

Na przylądku znajdują się pozostałości fortecy, którą założyli tu w IV w. p.n.e. Trakowie, a następnie rozbudowywali Rzymianie, Bizantyjczycy, a w czasach średniowiecza - Bułgarzy.

   

 Spotykamy archeologów przy pracy. Na końcu przylądka niewielka kapliczka - symboliczny grób świętego Mikołaja, który został tu zamordowany przez Turków.

 



Przed kapliczką ładny punkt widokowy na cztery strony świata.







 

22 lipca - piątek
śniadanie żmii zygzakowatej
Kąpiemy się w morzu, nurkujemy i rozpoczynamy powrót w kierunku Polski. Ponad 500 km. na północny - zachód.

Dodaj napis
 Po przekroczeniu granicy z Rumunią, jeszcze kąpiel i obiadek w pobliżu Vama Veche i długa droga, szczególnie uciążliwa przez Bukareszt. Masakra! Nie udaje nam się dotrzeć do Transalpiny. Nocujemy na terenie przydrożnej stacji benzynowej.

23 lipca - sobota

Uzupełniamy zapasy wody w jednym z wielu przydrożnych źródełek i ruszamy w drogę. W miasteczku Horezu trafiamy na prawdziwe rumuńskie targowisko.
 

Jest tu do kupienia dosłownie wszystko: kurczaki, kury, kaczki, kozy, prosiaczki i świnie, indyki, gołębie, przedmioty niepotrzebne w domu, używane rzeczy i obuwie, kosy, beczki, ramy okienne i drzwi, uprząż dla konia, ziarna różnego rodzaju, warzywa, owoce i mnóstwo pysznych potraw przygotowywanych na miejscu.
Ogromny ruch. Ludzie przyjeżdżają samochodami i wozami  konnymi, a nad całym tym zamętem czuwają policjanci, którzy widać wyraźnie, że są po to aby pomóc, a nie kontrolować.  

 

Bary pełne ludzi, którzy smacznie i niedrogo mogą się tu najeść do syta. Również i my kupujemy mnóstwo przysmaków. Nagrywamy i robimy zdjęcia. Czujemy się jakbyśmy cofnęli się kilkadziesiąt lat wstecz.

Transalpina i Góry Parang

Wjeżdżamy na Transalpinę. Pniemy się serpentynami w górę na wysokość prawie 2200 m. n.p.m. Po drodze mijamy pasące się stada owiec, koni i osły. W niektórych miejscach stragany z pamiątkami i tradycyjnymi rumuńskimi wyrobami: winem, miodami, serami, kurtozami, wełnianymi skarpetami, haftowanymi koszulami i torebkami, piękną ceramiką i wyrobami snycerskimi.



      


Zatrzymujemy się na przełęczy Urdele – 2141 m. n.p.m. i ruszamy na szlak nad pobliskie jeziorka.

 

Noc spędzamy tu, na przełęczy wysoko w Górach Parang.


24 lipca – niedziela



   
Jedziemy dalej Transalpiną. Do pokonania mamy jeszcze ponad 100 km. serpentynami wijącymi się w górach.
         
Nieustannie podziwiamy piękne widoki. Odpoczywamy przy górskim potoku. Zmierzamy dalej, szukając w mijanych miejscowościach katolickiego kościoła, gdzie moglibyśmy przeżyć niedzielną Mszę św. Kościół greko – katolicki znajdujemy w miejscowości Deva. Święta Liturgia jest tu dopiero o 18.00, więc ruszamy zwiedzić miejscowy zamek, który widzieliśmy wysoko na wzgórzu.

                             

Wzgórze okazuje się być naprawdę wysokie, a Święta Liturgia zupełnie nie przypomina naszej katolickiej Mszy św. Nasza pięcioosobowa rodzina stanowi większość na tym nabożeństwie.

         
Droga, którą jedziemy w kierunku Narodowego Parku Apuseni cała w remoncie generalnym. Nie udaje nam się pokonać zaplanowanego na wieczór odcinka trasy i nocujemy na przydrożnym żwirowisku.


25 lipca – poniedziałek
Narodowy Park Apuseni

   
Zwiedzamy Jaskinię Niedźwiedzią (fantastyczna) 
 
Jaskinia Lodową Żywego Ognia nie zrobiła na nas już takiego wrażenia,
 za to droga do niej prowadząca i pobliska wioska ogromnie malownicze. Jedziemy chwilę po burzy. Spływająca obficie z gór woda, nanosi na szosę ogromne ilości piachu i kamieni, do tego kilka przewróconych drzew. i unoszące się w górę chmury. Niecodzienny krajobraz. Postanawiamy przejechać skrótem na kemping na Polanie Glavoi.
 
 
Najpierw nowa droga wiedzie nas przez położone wysoko w górach letnie osady drwali i leśników. Potem nawierzchnia bardzo się psuje. Jest po deszczu. Kałuże, kamienie i potoki spływające po drodze.
 
Jedziemy tak ok. 15 km. Tymek z Emilką biegną przed samochodem. Po drodze zaliczają jeszcze większość ambonek oraz zbierają kwiatki i poziomki. Emilka pokonuje w ten sposób ponad 5 km, a Tymek 6.
         
Nocujemy nad uroczym i zimnym (próbowaliśmy na własnej skórze) potokiem we wsi Padis. Obok nas duża grupa motocyklistów. Rano budzą nas pasące się na polanie konie i krowy.

26 lipca – wtorek

Na szlak wyruszamy z Polany Glavoi. Szlakiem żółtych kółek idziemy do po pobliskiej jaskini lodowej i dalej do wąwozu Galbanei.
Niestety Emilka na samą wieść o łańcuchach i drabinkach wzdłuż wodospadu rezygnuje z dalszej wędrówki tym odcinkiem. Wszyscy omijamy więc wąwóz, tym bardziej że zbliża się burza, która głośno daje o sobie znać.
Czymś trzeba się zająć w czasie burzy
W lesie pod drzewami czekamy ponad godzinę, aż trochę przestanie padać i ruszamy w dalszą drogę.




Podziwiamy krasowy kompleks Twierdzy Ponoru, który tworzą dwa zapadłe leje krasowe, jaskinia przez którą przepływa podziemny strumień oraz skalny portal o wysokości 70 m., do którego z głośnym hukiem wpada kaskadowy wodospad. Całość można podziwiać z umieszczonych ponad kompleksem skalnych balkonów.

 
Wieczór spędzamy na osnutej dymem ognisk polanie Glavoi. Jemy smaczną ciorbę i słodkie langosi. Zasypiamy wśród pasących się koni i kuców, wsłuchani w nastrojowe dźwięki gitar.

27 lipca – środa

Rano budzą nas dzwoneczkami, beczeniem i muczeniem kolejne stada owiec i krów prowadzone przez pasterzy na pobliskie łąki.



Dziś udajemy się na Polanę Ponor.

  

Woda wytryska tu ze skalnego źródła, nawadnia polanę i po około kilometrze ginie w kilku ponorach. 



Tymek brawurowo wspina się po śliskich skałach i wpada do potoku. 
Dalszą część szlaku idzie w zupełnie mokrych butach i skarpetach. 



W realu mamy biblijną scenę dobrego pasterza, pasącego swe stada na zielonych łąkach przy spokojnych wodach.

         
 
Kolejnym punktem naszej wyprawy jest Płaskowyż Zaginiony Świat, który przyciąga uwagę głębokimi awenami, najgłębszy z nich Awen Czarny - Avenul Negru ma 108 m. głębokości i 50 m. średnicy. Podoba nam się też przedzielony kamiennym mostem Awen Bliźniaczy – Avenul Geminata.



Avenul 
 
Wracamy malowniczą ścieżką na naszą polankę. 

Jemy sprawdzone dzień wcześniej rumuńskie przysmaki, a ostatni w Rumunii wieczór spędzamy przy ognisku w towarzystwie sympatycznej rodzinki z Krakowa. Iga i Przemek podróżują z roczną Leną. Dzielą się z nami ciekawymi wrażeniami z podróży po Gruzji, Indiach i różnych zakątkach Europy, którą przejechali głównie na rowerach. Emika gra na flecie, a Tymek galopuje na dzikim ośle. Nasz pobyt w Rumunii dobiega końca.

28 lipca – czwartek

Wracamy.

Z Rumunii zapamiętamy:

- piękne góry, pełną ptaków Deltę Dunaju i nie tak bardzo słone Morze Czarne oraz możliwość swobodnego kempingowania we wszystkich tych miejscach,

- pasące się na łąkach i spacerujące po drogach stada koni, owiec, krów i osły,

- duże zróżnicowanie pomiędzy poszczególnymi regionami Rumunii, przedzielonej wysokimi pasmami górskimi,

- liczne klasztory warowne i zamki obronne, mijane po drodze głównie w Transylwanii,

- bezdomne psy, które zjawiały się prawie zawsze przy nas, gdy tylko wyciągaliśmy coś do jedzenia,

- smaczne jedzonko: mici (małe kiełbaski uformowane z mielonego mięsa), zupę ciorbę, słodkie langosi, gogosi i kurtosy oraz kwaśną lemoniadę.

                                                       Relacja filmowa z wyprawy:

                                                                 FILM: Rumuny




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz