Nocujemy w Magurskim Parku Narodowym nad rzeką Wisłoką.
4 lipca – poniedziałek
Docieramy do Rumunii.
Za oknem witają nas ogromne pola kwitnących słoneczników i zielone winnice.

Nocujemy nad jeziorem w Calinesti Oas.
Za oknem witają nas ogromne pola kwitnących słoneczników i zielone winnice.
Nocujemy nad jeziorem w Calinesti Oas.
| Od razu witają nas rumuńskie klimaty |
5 lipca - wtorek
Północna Rumunia - Maramuresz
| „Wesoły cmentarz” w Sapancie Kościoły z charakterystycznymi wysokimi wieżami |
| Sianokosy |
| Klasztor w Barsanie |
Na ulicach całe mnóstwo ludzi z widłami i kosami oraz wozów zwożących siano.
Nocujemy na polu w miejscowości Borsa. Uczymy się podstawowych zwrotów w języku rumuńskim.
6 lipca – środa
Góry Rodniańskie
W końcu wychodzimy w góry. W Górach Rodniańskich znajduje
się najwyższy w Karpatach wodospad – Cascada Cailor. Próbujemy podjechać
wyciągiem krzesełkowym, ale trzeba czekać, aż uzbiera się grupa minimum 15
osób. Ruszamy, więc na piechotę.





Przy wodospadzie Cascada Palinis mijamy pasterza z synem i ogromnym stadem owiec i kóz. Coś mówi do nas niezadowolony, ale nic nie rozumiejąc, ruszamy dalej w dół. Po jakimś czasie domyślamy się, co chciał nam powiedzieć baca. Ścieżka, którą idziemy, prowadzi przy bacówce. Na polanie pasą się krowy bacznie strzeżone przez stado pasterskich psów. Psy głośno ujadając biegną w naszą stronę. Mamy nadzieję, że pozostaną po drugiej dzielącego nas strumienia. Niestety nie stanowi on dla psów żadnej przeszkody. Zza świerków co rusz wybiega kolejny owczarek i przebiega przez wodę w naszym kierunku. Jest ich już pewnie dziesięć, może więcej. Z kamieniami w dłoniach biegniemy jak najszybciej z powrotem w górę. Po kilku minutach zatrzymujemy się między drzewami. Dygoczę ze strachu. W całkowitej ciszy, by nie usłyszały nas już psy przedzieramy się bez szlaku i ścieżek przez ciemny las i liczne potoki. Na dodatek zaczyna padać deszcz, a Tymek ma temperaturę i z trudem idzie.


Na szczęście docieramy do samochodu. Jeszcze kąpiel w górskim potoku i ruszamy na nocleg na Przełęczy Prislop –1416 m . n.p.m.

Wodospad jest naprawdę imponujący.
Dalej
pniemy się na Polanę Stiol, na której znajduje się niewielkie jeziorko – Lacul
Izvorul Bistritei, z którego wypływa rzeka Bystrzyca.
Wchodzimy na przełęcz Gargalau i Galatululi.
Mijamy wolno pasące się stada koni i krów.
Schodzimy bez
szlaku, ścieżką, którą Jarek ma zaznaczoną na Osmandzie.
Przy wodospadzie Cascada Palinis mijamy pasterza z synem i ogromnym stadem owiec i kóz. Coś mówi do nas niezadowolony, ale nic nie rozumiejąc, ruszamy dalej w dół. Po jakimś czasie domyślamy się, co chciał nam powiedzieć baca. Ścieżka, którą idziemy, prowadzi przy bacówce. Na polanie pasą się krowy bacznie strzeżone przez stado pasterskich psów. Psy głośno ujadając biegną w naszą stronę. Mamy nadzieję, że pozostaną po drugiej dzielącego nas strumienia. Niestety nie stanowi on dla psów żadnej przeszkody. Zza świerków co rusz wybiega kolejny owczarek i przebiega przez wodę w naszym kierunku. Jest ich już pewnie dziesięć, może więcej. Z kamieniami w dłoniach biegniemy jak najszybciej z powrotem w górę. Po kilku minutach zatrzymujemy się między drzewami. Dygoczę ze strachu. W całkowitej ciszy, by nie usłyszały nas już psy przedzieramy się bez szlaku i ścieżek przez ciemny las i liczne potoki. Na dodatek zaczyna padać deszcz, a Tymek ma temperaturę i z trudem idzie.
Na szczęście docieramy do samochodu. Jeszcze kąpiel w górskim potoku i ruszamy na nocleg na Przełęczy Prislop –
Przełęczy Prislop – 1416 m . n.p.m.
Wieczór jest piękny, a widoki przy zachodzącym
słońcu jak z bajki. Zapowiada się kolejny piękny dzień w górach.
Rano budzimy się w totalnej mgle. Nic nie widać. W dodatku Tymek
ma nadal temperaturę i źle się czuje. Czekamy aż pogoda się poprawi i ruszamy
do rodniańskiej dolinki rzeki Lala. Jedziemy 6 km . szutrową drogą w głąb
lasu. Nic, tylko świerki, rzeka i my. No może jakieś niedźwiedzie lub wilki
ukryte w zaroślach, których tutaj w Rumunii są tysiące, ale mamy nadzieję, że
żadnego z nich nie spotkamy. Jedziemy, jak długo tylko się da. Potem droga się
psuje. Jarek jest zachwycony niewielką polanką nad potokiem. Jest już południe,
poza tym nie wiemy, co z Tymkiem, więc
nie wyruszamy w tym dniu w góry.
Opalamy się, gramy w karty, bierzemy
kąpiel, brrrrrrrrrrrr... w potoku,
pierzemy i suszymy mokre rzeczy i buty,


| Dolina rzeki Lala |
a potem ognisko z kiełbaskami.
Wieczorem załącza nam się strach przed niedźwiedziami. Nie
wszyscy śpią dziś spokojnie.
8 lipca – piątek
Wyruszamy w góry. Naszym celem jest drugi co do wielości szczyt
Gór Rodniańskich
– Ineu – 2279
m . n.p.m.
Mijamy pasące się konie, świnie i krowy. Psy pasterskie spotykamy dopiero pod szczytem, ale nie są tak groźne jak 2 dni wcześniej.
Poza tym są z pasterzem, który w razie czego na nie zawoła.
Niemal cały szlak podążamy za tymi psami i ich stadem.
Po drodze mijamy malownicze jeziora.
Pasterz na moment pozostawia swoje stado na hali i skrótem, w kaloszach rusza na szczyt, zdobywając go wiele szybciej od nas, którzy z mozołem gramolimy się szlakiem. Po krótkiej pogawędce przez telefon, bo zasięg na szczycie jest super, wraca do stada wesoło śpiewając.
Widoki ze szczytu cudne. Gdziekolwiek nie spojrzeć góry i góry. Wprawdzie nieco się zachmurzyło, ale i tak jest nieziemsko pięknie.
Na samym szczycie niebiesko – żółto - czerwona flaga Rumunii zawieszona na metalowym krzyżu.
Emilka przeżywa „załamanie nerwowe” i wciąż powtarza, że w czasie załamania pogody nie należy przebywać na szczycie w obecności metalowych konstrukcji, bo tak było w przewodniku. I tak zamiast załamania pogody mamy załamanie nerwowe.
Wracamy już
szlakiem niebieskich kółek wzdłuż malowniczego potoku Lala.
Po drodze
zatrzymujemy się w bacówce i dostajemy wielki kawał pysznego sera. :)
Wieczorem ustanawiamy z Tymkiem rekord w badmintona – 388
odbić. Wcześniejszy rekord ustanowiłyśmy z Emilką 2 lata wcześniej – 330 odbić.
9 lipca – sobota
Bukowina
Bukowina
Opuszczamy Dolinę Lala. Przejeżdżając przez jeden z potoków,
obsuwa się pod nami część drogi. Nie możemy wyjechać ani do przodu, ani do
tyłu. Przednie prawe koło wisi w powietrzu, kilkadziesiąt centymetrów nad
potokiem. Jarek dzielnie walczy z żywiołem: usuwa porozrzucane z potoku
świerkowe gałęzie, układa pomost z kamieni dzielnie dostarczanych przez resztę
rodziny, podnosi samochód na lewarku. Jeszcze tylko wspólne pchanie i nasz
busik znów stoi czterema kołami na drodze. Straty na szczęście niewielkie –
zbity halogen i porysowany zderzak.
Dziś dzień na zwiedzanie malowanych klasztorów na Bukowinie
wpisanych na listę UNESCO. Robią wrażenie.


W jednym z klasztorów miła niespodzianka. Akurat z monasteru wychodzi para młoda. Panna młoda i duża część gości weselnych ubrana jest w tradycyjne ludowe stroje, a w dłoniach i we włosach polne kwiaty z bukowińskich łąk.
| Malowane klasztory Bukowiny |
W jednym z klasztorów miła niespodzianka. Akurat z monasteru wychodzi para młoda. Panna młoda i duża część gości weselnych ubrana jest w tradycyjne ludowe stroje, a w dłoniach i we włosach polne kwiaty z bukowińskich łąk.
| Bukowina słynie też z wyrobów ceramicznych |
Wieczorem docieramy do polskiej wsi – Nowy Sołoniec. Zatrzymujemy się przy Domu Polskim.
Mijające nas dzieci grzecznie pozdrawiają nas, mówiąc: „Dzień dobry”, młodzież pod okiem nauczycielki z Rzeszowa uczy się tańczyć polskie tańce ludowe, a z wieży kościoła o 21.00 rozbrzmiewa na całą wieś Apel Jasnogórski, aż łezka kręci się w oku. Takich wsi na bukowinie jest kilka. Osadnicy przybyli tu prawie 200 lat temu. Część ich potomków pozostała tutaj do dzisiaj, mimo ciężkich warunków życia i trudnej historii.
10 lipca – niedziela
Jedziemy na polską Mszę do miejscowości Pojana Mikuli.

Potem spacerujemy po małej, cichej bukowińskiej wsi Plesza, w której wszyscy mieszkańcy są Polakami.

Potem spacerujemy po małej, cichej bukowińskiej wsi Plesza, w której wszyscy mieszkańcy są Polakami.
Po południu jedziemy w kierunku Tranylwanii.
11 lipca – poniedziałek
Najbardziej popularna atrakcja Rumunii – zamek Drekuli w
Bran bardzo nas rozczarowuje. Tłumy ludzi. Atmosfera rodem jak z Gubałówki.
Robimy zdjęcie z zewnątrz i uciekamy.
W sąsiedniej miejscowości – Rasnov - czeka na nas mniej popularny, ale chyba ciekawszy zabytek – twierdza chłopska. Chronili się w niej w razie niebezpieczeństwa mieszkańcy trzech pobliskich wsi wraz z swoim dobytkiem. Sami o nią dbali, mieli tu szkołę i kaplicę, małe ogródki i sady. Aby nie zabrakło wody, wybudowali 143 metrowej głębokości studnię.

Po południu jedziemy do Sinai.


Jest poniedziałek i
nie możemy wejść do środka, ale rezydencja z zewnątrz też nam się szalenie
podobała.

Nocujemy znów na przełęczy u podnóża Gór Bucegi, przy tablicy informującej, że nie należy dokarmiać niedźwiedzi.
| Zamek Drakuli w Bran |
W sąsiedniej miejscowości – Rasnov - czeka na nas mniej popularny, ale chyba ciekawszy zabytek – twierdza chłopska. Chronili się w niej w razie niebezpieczeństwa mieszkańcy trzech pobliskich wsi wraz z swoim dobytkiem. Sami o nią dbali, mieli tu szkołę i kaplicę, małe ogródki i sady. Aby nie zabrakło wody, wybudowali 143 metrowej głębokości studnię.
Po południu jedziemy do Sinai.
| Sinai. Królewska rezydencja – zamek Peles. |
| Sinai. Królewska rezydencja. |
Nocujemy znów na przełęczy u podnóża Gór Bucegi, przy tablicy informującej, że nie należy dokarmiać niedźwiedzi.
12 lipca – wtorek
Gondolą wjeżdżamy na wysokość 2000 m . W planie nie mamy dziś
żadnej trasy. Nieznacznie oddalamy się od wyciągu i cieszymy się słońcem i
pięknymi widokami.
Góry Bucegi
Po południu jedziemy do Sigisoary – średniowiecznego
rumuńskiego miasteczka, jedynego z listy UNESCO. Po drodze podziwiamy Transylwanię, a w niej liczne zamki i kościoły warowne, które znajdują się tu niemal w każdym miasteczku i wiosce.





W Sigisoarze zatrzymujemy się na polu
kempingowym z dużym basenem.
| Sigisoara wieczorem |
Po kąpieli w basenie, wybieramy się na wieczorny spacer po mieście, lody i strasznie kwaśną lemoniadę, która dzieciom smakuje wyśmienicie. Ja nie mogę jej przełknąć, mimo ciągle dolewanej wody i dosypywanych kolejnych łyżeczek cukru. Emilka śmieje się z mojego przesyconego siedmioma łyżeczkami cukru roztworu.
13 lipca – środa
Trasa Transfogarska i góry Fogarskie
Dzień zaczynamy leniwie od kąpieli w basenie i leżakowania w
cieniu drzew.
Dzieciom radość sprawia Wi-Fi.
| Trasa Transfogarska |
Po obiedzie jedziemy na trasę transfogarską, która serpentynami wije się na wysokość
Wieczór spędzamy wysoko w górach, nad jeziorem L. Balea, podziwiając widoki.
Tymek z poświęceniem
wyławia z lodowatej wody jeziora pieniądze.
Zjeżdżamy na ...patelni.
14 lipca – czwartek
Wyruszamy w góry.

Naszym celem jest drugi, co do wielkości szczyt Gór Fogarskich i Rumunii – Negoiu –2535 m . n.p.m. wydaje się,
że nie będzie z podejściem większego problemu, przecież startujemy z bardzo
dobrej wysokości. Nic bardziej mylnego. Żeby zdobyć Negoiu, trzeba najpierw
wspiąć się na szczyt Laitel – 2397
m . n.p.m., zejść z niego nad jeziorko L. Caltun, by
ostatecznie wspiąć się na Negoiu. Całość trasy zajmuje nam 6 godzin, a droga powrotna wcale nie jest łatwiejsza,
bo na szczyt Laitel, musimy wspiąć się po raz kolejny.


Naszym celem jest drugi, co do wielkości szczyt Gór Fogarskich i Rumunii – Negoiu –
Na szlak wyszliśmy o godzinie 8.00. Wróciliśmy przed 21.00.
Łącznie podeszliśmy pod górę ok.1200 – 1500 m .


Jarek nazwał te trasę „drogą zesłańców”, a dzień – „dniem katorgi”.

Emilka bała się na ekspozycjach nad stromymi przepaściami i nie bardzo podobały jej się bujające pod nogami głazy w drodze na szczyt.

Tymek chciał zrezygnować przy jeziorku i twierdził, że jeden dwutysięcznik dziennie mu całkowicie wystarczy.

Dla wszystkich był to duży wysiłek. Zdobyliśmy najwyższy szczyt w naszym życiu. Wędrowaliśmy niemal bez przerwy 13 godzin i w sumie 3 razy podchodziliśmy na szczyty.
Jarek nazwał te trasę „drogą zesłańców”, a dzień – „dniem katorgi”.
Emilka bała się na ekspozycjach nad stromymi przepaściami i nie bardzo podobały jej się bujające pod nogami głazy w drodze na szczyt.
Tymek chciał zrezygnować przy jeziorku i twierdził, że jeden dwutysięcznik dziennie mu całkowicie wystarczy.
Noemi było niedobrze.
Dla wszystkich był to duży wysiłek. Zdobyliśmy najwyższy szczyt w naszym życiu. Wędrowaliśmy niemal bez przerwy 13 godzin i w sumie 3 razy podchodziliśmy na szczyty.
Po powrocie do samochodu nie mija nawet godzina, a cała dolina zostaje wchłonięta przez gęste chmury. Widoczność spada zaledwie do kilku metrów. Widzimy tylko 2 stojące obok nas samochody. Niedbale i w pospiechu montujemy namiot z tyłu samochodu, by stworzyć prowizoryczną łazienkę. Kiedy już z niej korzystamy, wiatr porywa nasz namiot. Dobrze, że jest mgła i ludzi nie ma w pobliżu.
15 lipca – piątek
Budzimy się rano nad morzem chmur. Piękny widok.

Pogoda jest niepewna. Rezygnujemy ze zdobycia kolejnego szczytu o wysokości2500 m . n.p.m. i ruszamy do,
poleconego nam przez spotkanych Polaków, wąwozu – Canionul lui Stan.
Idziemy
rzeką, przeskakując po kamieniach z jej jednej strony na drugą i wspinając się
licznymi drabinkami, zamontowanymi nad głębszymi miejscami potoku i wzdłuż
wodospadów.

Pięknie i ciekawie, ale Emilka nie lubi takich atrakcji. Musimy ją wspierać, aby pokonała paraliżujący ją strach. Nad nami wysokie ściany wąwozu.

Rezygnujemy z wcześniejszego pomysłu, aby wrócić tą samą drogą i nieco okrężną, ale łatwiejszą drogą wracamy do samochodu. Jedziemy dalej trasą transfogarską prze kolejne wiadukty i tunele.
Pogoda jest niepewna. Rezygnujemy ze zdobycia kolejnego szczytu o wysokości
| Wąwóz – Canionul lui Stan |
Pięknie i ciekawie, ale Emilka nie lubi takich atrakcji. Musimy ją wspierać, aby pokonała paraliżujący ją strach. Nad nami wysokie ściany wąwozu.
Rezygnujemy z wcześniejszego pomysłu, aby wrócić tą samą drogą i nieco okrężną, ale łatwiejszą drogą wracamy do samochodu. Jedziemy dalej trasą transfogarską prze kolejne wiadukty i tunele.
| Zamek Drakuli - Catatea Pienari |
Po drodze jeszcze rzut okiem na ruiny kolejnego już zamku Drakuli,
ponoć tego najprawdziwszego. Zmierzamy w kierunku Buzau.
Błotne wulkany i Delta Dunaju
Spacerujemy po dość dziwnie i surowo wyglądającym obszarze z
wulkanami błotnymi.

Jedziemy nad Deltę Dunaju. Przez rzekę musimy przepłynąć promem, potem sami pływamy w Dunaju.

Jedziemy nad Deltę Dunaju. Przez rzekę musimy przepłynąć promem, potem sami pływamy w Dunaju.
Rano wypływamy na rejs łodzią po delcie.



Spełnia się nasze marzenie. Widzimy pelikany, a oprócz nich wiele rodzajów czapli, kormorany, łyski, zimorodki, perkozy, rybitwy, szczudłaki i wiele nieznanych nam gatunków ptaków.





Po południu mamy okazję podziwiać jeszcze żołny, kraski, dudki i sowy.

Spełnia się nasze marzenie. Widzimy pelikany, a oprócz nich wiele rodzajów czapli, kormorany, łyski, zimorodki, perkozy, rybitwy, szczudłaki i wiele nieznanych nam gatunków ptaków.
Po południu mamy okazję podziwiać jeszcze żołny, kraski, dudki i sowy.
Przy zachodzie słońca i jeszcze raz w nocy tyko
przy świetle księżyca, spacerujemy po ruinach starożytnego miasta Histria.
18 lipca –
poniedziałek
W drodze nad Morze Czarne
Morze Czarne - Rumunia i Bułgaria
Morze Czarne - Rumunia i Bułgaria
Miejscowość Vadu leży
na granicy morza i Doliny Dunaju. Ptaków nadal jest mnóstwo. Są pelikany,
ibisy, czaple, kormorany, mewy, rybitwy, łabędzie, bociany, dudki, pliszki i
takie, których nie znamy z nazwy.

Rozbijamy nasze obozowisko na plaży. Busem zakopujemy się w piasku na wydmie, ale to nic groźnego. Teraz już czeka na nas tylko piasek, słońce i woda. Kąpiemy się w morzu z licznie towarzyszącymi nam meduzami, zbieramy piękne muszelki, opalamy się, spacerujemy, czytamy i gramy w karty. Dwa dni relaksu.



Rozbijamy nasze obozowisko na plaży. Busem zakopujemy się w piasku na wydmie, ale to nic groźnego. Teraz już czeka na nas tylko piasek, słońce i woda. Kąpiemy się w morzu z licznie towarzyszącymi nam meduzami, zbieramy piękne muszelki, opalamy się, spacerujemy, czytamy i gramy w karty. Dwa dni relaksu.
Wschód słońca nad morzem. Jarek idzie obserwować ptaki.
To tylko nieliczne okazy z klucza około 200 pelikanów.
Bliskie
spotkanie z czaplą.
20 lipca – środa
Jedziemy poplażować w Bułgarii. Przez przejście graniczne w
Vama Veche przejeżdżamy szybko i sprawnie. W Bułgarii wita nas w końcu
słowiański język. Ze wszystkimi można się bez problemu porozumieć. Zwiedzamy
Rezerwat Jajłata w Kamiennym Brzegu.


30 metrowe skaliste urwisko dziurawią tu jaskinie, pieczary i jamy zamieszkiwane przez człowieka w czasach prehistorycznych. W rezerwacie znajduje się również trackie cmentarzysko z wydrążonymi w skale nagrobkami oraz pozostałości bizantyjskiej twierdzy z V –VI w.


Szukamy miejsca,
gdzie można się wykapać i poskakać ze skałek. Urwisko okazuje się jednak zbyt
wysokie, by z niego skakać.
Zadowalamy się więc noclegiem w zatoczce w pobliżu wsi Tjulenovo.



Spacerujemy po skałkach.

Rezerwat Jajłata w Kamiennym Brzegu
|
30 metrowe skaliste urwisko dziurawią tu jaskinie, pieczary i jamy zamieszkiwane przez człowieka w czasach prehistorycznych. W rezerwacie znajduje się również trackie cmentarzysko z wydrążonymi w skale nagrobkami oraz pozostałości bizantyjskiej twierdzy z V –VI w.
Zadowalamy się więc noclegiem w zatoczce w pobliżu wsi Tjulenovo.
Spacerujemy po skałkach.
Rozpalamy ognisko i podziwiamy pełnię
księżyca, wschodzącego nad Morzem Czarnym.
21 lipca - czwartek
Rano jedziemy kilometr dalej, gdzie w czasie wczorajszego
wieczornego spaceru, odkryłam przytulną plażę.

Nurkujemy podziwiając podwodne skały, a wśród nich ukryte ryby, kraby, węże i różne inne morskie żyjątka. Jarek znajduje dla Tymka skałkę, z której w końcu może poskakać.
Nurkujemy podziwiając podwodne skały, a wśród nich ukryte ryby, kraby, węże i różne inne morskie żyjątka. Jarek znajduje dla Tymka skałkę, z której w końcu może poskakać.
Udajemy się na malowniczy przylądek Kaliakra –
dwukilometrowy cypel, który tworzą monumentalne, pionowe skały sięgające 70 m . wysokości.

Na przylądku znajdują się pozostałości fortecy, którą założyli tu w IV w. p.n.e. Trakowie, a następnie rozbudowywali Rzymianie, Bizantyjczycy, a w czasach średniowiecza - Bułgarzy.

Spotykamy archeologów przy pracy. Na końcu przylądka niewielka kapliczka - symboliczny grób świętego Mikołaja, który został tu zamordowany przez Turków.


Na przylądku znajdują się pozostałości fortecy, którą założyli tu w IV w. p.n.e. Trakowie, a następnie rozbudowywali Rzymianie, Bizantyjczycy, a w czasach średniowiecza - Bułgarzy.
Spotykamy archeologów przy pracy. Na końcu przylądka niewielka kapliczka - symboliczny grób świętego Mikołaja, który został tu zamordowany przez Turków.
Przed
kapliczką ładny punkt widokowy na cztery strony świata.
22 lipca - piątek
| śniadanie żmii zygzakowatej |
Kąpiemy się w morzu, nurkujemy i rozpoczynamy powrót w kierunku
Polski. Ponad 500 km .
na północny - zachód.
Po przekroczeniu granicy z Rumunią, jeszcze kąpiel i
obiadek w pobliżu Vama Veche i długa droga, szczególnie uciążliwa przez Bukareszt.
Masakra! Nie udaje nam się dotrzeć do Transalpiny. Nocujemy na terenie
przydrożnej stacji benzynowej.
| Dodaj napis |
23 lipca - sobota
Uzupełniamy zapasy wody w jednym z wielu przydrożnych
źródełek i ruszamy w drogę. W miasteczku Horezu trafiamy na prawdziwe rumuńskie
targowisko.

Jest tu do kupienia dosłownie wszystko: kurczaki, kury, kaczki, kozy, prosiaczki i świnie, indyki, gołębie, przedmioty niepotrzebne w domu, używane rzeczy i obuwie, kosy, beczki, ramy okienne i drzwi, uprząż dla konia, ziarna różnego rodzaju, warzywa, owoce i mnóstwo pysznych potraw przygotowywanych na miejscu.
Ogromny ruch. Ludzie przyjeżdżają samochodami i wozami konnymi, a nad całym tym zamętem czuwają policjanci, którzy widać wyraźnie, że są po to aby pomóc, a nie kontrolować.

Bary pełne ludzi, którzy smacznie i niedrogo mogą się tu najeść do syta. Również i my kupujemy mnóstwo przysmaków. Nagrywamy i robimy zdjęcia. Czujemy się jakbyśmy cofnęli się kilkadziesiąt lat wstecz.
Wjeżdżamy na Transalpinę. Pniemy się serpentynami w górę na wysokość prawie 2200 m . n.p.m. Po drodze mijamy pasące się stada owiec, koni i osły. W niektórych miejscach stragany z pamiątkami i tradycyjnymi rumuńskimi wyrobami: winem, miodami, serami, kurtozami, wełnianymi skarpetami, haftowanymi koszulami i torebkami, piękną ceramiką i wyrobami snycerskimi.
Jest tu do kupienia dosłownie wszystko: kurczaki, kury, kaczki, kozy, prosiaczki i świnie, indyki, gołębie, przedmioty niepotrzebne w domu, używane rzeczy i obuwie, kosy, beczki, ramy okienne i drzwi, uprząż dla konia, ziarna różnego rodzaju, warzywa, owoce i mnóstwo pysznych potraw przygotowywanych na miejscu.
Ogromny ruch. Ludzie przyjeżdżają samochodami i wozami konnymi, a nad całym tym zamętem czuwają policjanci, którzy widać wyraźnie, że są po to aby pomóc, a nie kontrolować.
Bary pełne ludzi, którzy smacznie i niedrogo mogą się tu najeść do syta. Również i my kupujemy mnóstwo przysmaków. Nagrywamy i robimy zdjęcia. Czujemy się jakbyśmy cofnęli się kilkadziesiąt lat wstecz.
Transalpina i Góry Parang
Noc spędzamy tu, na przełęczy wysoko w Górach Parang.
Jedziemy dalej Transalpiną. Do pokonania mamy jeszcze ponad 100 km . serpentynami
wijącymi się w górach.

Nieustannie podziwiamy piękne widoki. Odpoczywamy przy górskim potoku. Zmierzamy dalej, szukając w mijanych miejscowościach katolickiego kościoła, gdzie moglibyśmy przeżyć niedzielną Mszę św. Kościół greko – katolicki znajdujemy w miejscowości Deva. Święta Liturgia jest tu dopiero o 18.00, więc ruszamy zwiedzić miejscowy zamek, który widzieliśmy wysoko na wzgórzu.

Wzgórze okazuje się być naprawdę wysokie, a Święta Liturgia zupełnie nie przypomina naszej katolickiej Mszy św. Nasza pięcioosobowa rodzina stanowi większość na tym nabożeństwie.
Nieustannie podziwiamy piękne widoki. Odpoczywamy przy górskim potoku. Zmierzamy dalej, szukając w mijanych miejscowościach katolickiego kościoła, gdzie moglibyśmy przeżyć niedzielną Mszę św. Kościół greko – katolicki znajdujemy w miejscowości Deva. Święta Liturgia jest tu dopiero o 18.00, więc ruszamy zwiedzić miejscowy zamek, który widzieliśmy wysoko na wzgórzu.
Wzgórze okazuje się być naprawdę wysokie, a Święta Liturgia zupełnie nie przypomina naszej katolickiej Mszy św. Nasza pięcioosobowa rodzina stanowi większość na tym nabożeństwie.
Droga, którą jedziemy w kierunku Narodowego Parku Apuseni
cała w remoncie generalnym. Nie udaje nam się pokonać zaplanowanego na wieczór
odcinka trasy i nocujemy na przydrożnym żwirowisku.
25 lipca –
poniedziałek
Narodowy Park Apuseni
Zwiedzamy Jaskinię Niedźwiedzią (fantastyczna)
Jaskinia Lodową Żywego Ognia nie zrobiła na nas już takiego wrażenia,
za to droga do
niej prowadząca i pobliska wioska ogromnie malownicze. Jedziemy chwilę po
burzy. Spływająca obficie z gór woda, nanosi na szosę ogromne ilości piachu i
kamieni, do tego kilka przewróconych drzew. i unoszące się w górę chmury.
Niecodzienny krajobraz. Postanawiamy przejechać skrótem na kemping na Polanie
Glavoi.Najpierw nowa droga wiedzie nas przez położone wysoko w górach letnie osady drwali i leśników. Potem nawierzchnia bardzo się psuje. Jest po deszczu. Kałuże, kamienie i potoki spływające po drodze.
Jedziemy tak ok.
Nocujemy nad uroczym i zimnym (próbowaliśmy na własnej skórze) potokiem we wsi Padis. Obok nas duża grupa motocyklistów. Rano budzą nas pasące się na polanie konie i krowy.
26 lipca – wtorek
Na szlak wyruszamy z Polany Glavoi. Szlakiem żółtych kółek
idziemy do po pobliskiej jaskini lodowej i dalej do wąwozu Galbanei.
Niestety
Emilka na samą wieść o łańcuchach i drabinkach wzdłuż wodospadu rezygnuje z
dalszej wędrówki tym odcinkiem. Wszyscy omijamy więc wąwóz, tym bardziej że
zbliża się burza, która głośno daje o sobie znać.
W lesie pod drzewami czekamy
ponad godzinę, aż trochę przestanie padać i ruszamy w dalszą drogę.

Podziwiamy krasowy kompleks Twierdzy Ponoru, który tworzą dwa zapadłe leje krasowe, jaskinia przez którą przepływa podziemny strumień oraz skalny portal o wysokości70 m .,
do którego z głośnym hukiem wpada kaskadowy wodospad. Całość można podziwiać z
umieszczonych ponad kompleksem skalnych balkonów.
| Czymś trzeba się zająć w czasie burzy |
Podziwiamy krasowy kompleks Twierdzy Ponoru, który tworzą dwa zapadłe leje krasowe, jaskinia przez którą przepływa podziemny strumień oraz skalny portal o wysokości
Wieczór spędzamy na osnutej dymem ognisk polanie Glavoi.
Jemy smaczną ciorbę i słodkie langosi. Zasypiamy wśród pasących się koni i
kuców, wsłuchani w nastrojowe dźwięki gitar.
Rano budzą nas dzwoneczkami, beczeniem i muczeniem kolejne
stada owiec i krów prowadzone przez pasterzy na pobliskie łąki.

Dziś udajemy się na Polanę Ponor.



Kolejnym punktem naszej wyprawy jest Płaskowyż Zaginiony Świat, który przyciąga uwagę głębokimi awenami, najgłębszy z nich Awen Czarny - Avenul Negru ma108 m . głębokości i 50 m . średnicy. Podoba nam się też przedzielony kamiennym mostem Awen Bliźniaczy – Avenul Geminata.



Dziś udajemy się na Polanę Ponor.
Woda wytryska tu ze skalnego źródła, nawadnia polanę i po
około kilometrze ginie w kilku ponorach.
Tymek brawurowo wspina się po śliskich skałach i wpada do potoku.
Dalszą część szlaku idzie w zupełnie mokrych butach i skarpetach.
W realu mamy biblijną scenę dobrego pasterza, pasącego swe stada na zielonych łąkach przy spokojnych wodach.
Kolejnym punktem naszej wyprawy jest Płaskowyż Zaginiony Świat, który przyciąga uwagę głębokimi awenami, najgłębszy z nich Awen Czarny - Avenul Negru ma
| Avenul |
Wracamy malowniczą ścieżką na naszą polankę.
Jemy sprawdzone
dzień wcześniej rumuńskie przysmaki, a ostatni w Rumunii wieczór spędzamy przy
ognisku w towarzystwie sympatycznej rodzinki z Krakowa. Iga i Przemek podróżują
z roczną Leną. Dzielą się z nami ciekawymi wrażeniami z podróży po Gruzji,
Indiach i różnych zakątkach Europy, którą przejechali głównie na rowerach. Emika
gra na flecie, a Tymek galopuje na dzikim ośle. Nasz pobyt w Rumunii dobiega
końca.
Wracamy.
Z Rumunii zapamiętamy:
- piękne góry, pełną ptaków Deltę Dunaju i nie tak bardzo
słone Morze Czarne oraz możliwość swobodnego kempingowania we wszystkich tych
miejscach,
- pasące się na łąkach i spacerujące po drogach stada koni,
owiec, krów i osły,
- duże zróżnicowanie pomiędzy poszczególnymi regionami
Rumunii, przedzielonej wysokimi pasmami górskimi,
- liczne klasztory warowne i zamki obronne, mijane po drodze
głównie w Transylwanii,
- bezdomne psy, które zjawiały się prawie zawsze przy nas,
gdy tylko wyciągaliśmy coś do jedzenia,
- smaczne jedzonko: mici (małe kiełbaski uformowane z
mielonego mięsa), zupę ciorbę, słodkie langosi, gogosi i kurtosy oraz kwaśną
lemoniadę.
Relacja filmowa z wyprawy:
FILM: Rumuny
Relacja filmowa z wyprawy:
FILM: Rumuny

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz