TRACJA - POŁUDNIOWA BUŁGARIA, EUROPEJSKA CZĘŚĆ TURCJI, PÓŁNOCNA GRECJA


10 lipca 2019 r. (środa) 13.30 – 24.00 

W DRODZE


 

11 lipca  (czwartek) 

PRZYJAZD DO BUŁGARII

 Serbsko – bułgarską granicę przekraczamy dopiero w godzinach wieczornych. Nocujemy nad rzeką w malowniczej przygranicznej wiosce.

    
 

12 lipca  (piątek) 


Rano jemy śniadanie nad rzeką. Pasterz wyprowadza owce na pastwisko. Ludzie powoli schodzą z gór, idą do sklepu na zakupy, a tam nieśpiesznie zasiadają przed budynkiem, ucinając sobie pogawędkę z sąsiadami. Inni przedzierają się przez bujną górską roślinność, by dotrzeć do pobliskiej ulicy i sprzedać trochę owoców z własnego sadu. Każdy przygląda się nam z zaciekawieniem. Co robimy w ich wiosce, o której przecież nie wspomina żaden bułgarski przewodnik? Rano tego jeszcze nie wiemy, ale ta wioska spodoba nam się bardziej niż wielowiekowe zabytki Sofii i Płowdiwu.



SOFIA

Parkujemy na ulicy Cara Oswobodziciela. Aleksander II, który krwawo stłumił powstanie styczniowe i wielu szlachetnych Polaków wysłał na Syberię, dał niepodległość Bułgarii w 1878 r. po zwycięskiej wojnie rosyjsko – tureckiej. Zwiedzamy najważniejsze zabytki miasta.
Wybudowana przez rosyjskich emigrantów, bogato zdobiona, cerkiew św. Mikołaja
 
Ogromny sobór św. Aleksandra Newskiego – główna świątynia patriarsza autokefalicznego bułgarskiego kościoła prawosławnego
                      Niepozorna starożytna bazylika św. Zofii (IV – VI w.), patronki miasta
                              Pochodząca z VI w. rzymska świątynia św. Jerzego
Żydowska synagoga, uznawana za trzecią pod względem wielkości w Europie
 XVI – wieczny meczet sofijski – Bania baszy Dżamija.

Tu przyglądamy się licznie zgromadzonym muzułmanom, którzy nie mieszcząc się w meczecie, również przed nim, pod eskortą policji, uczestniczą w swoim nabożeństwie.

PŁOWDIW

Płowdiw to antyczny Filipopol, miasto założone przez starożytnych Traków, potem zdobyte przez Filipa II, króla Macedonii, znajdowało się następnie w rękach rzymskich, bizantyjskich, słowiańskich i tureckich. Po odzyskaniu niepodległości, mieszkało tu najwięcej ludzi, stąd pomysł, by uczynić je stolicą. Skończyło się jednak inaczej. Dziś Płowdiw łączy kulturę Wschodu i Zachodu, a przeszłość przenika się z teraźniejszością.
Nad pozostałościami starożytnego stadionu, znajdują się współczesne kamienice, a obok stoi średniowieczny meczet. 

Wieczorem docieramy nad Morze Czarne. Niestety po ciemku nie możemy dojechać nad brzeg morza. Stajemy na jakiejś skarpie, dalej droga jest niepewna, decydujemy się więc na nocleg na malutkiej przystani dla łódek nad rzeką Weleką. Wystrój przystani: wielki wykonany z drewnianej kłody krokodyl, wisielec i chyba krowia czaszka, widziane jedynie w świetle latarek w nocy, budzą grozę.
 

 
             
                  Przystań dla łódek nad rzeką Weleką

13 lipca  (sobota) 

SINEMOREC

  


 Zatrzymujemy się na malowniczej skarpie w Sinemorecu, miejscowości, gdzie rzeka Weleka uchodzi do morza.
 

14 lipca  (niedziela) 

REZOWO

 
Deszczowa pogoda nie sprzyja morskim kąpielom. Jedziemy do Rezowa, niewielkiej miejscowości, którą od Turcji dzieli jedynie rzeka. Do 1990 r. była tu niedostępna, pilnie strzeżona, strefa przygraniczna.



 




Jadąc na północ w stronę Primorska, zatrzymujemy się na kilku malowniczych klifach. Jedno z tych miejsc wybieramy na nocleg.

 
W Primorsku na sali gimnastycznej kompleksu Akva Planet uczestniczymy we Mszy św. w języku polskim. Jeżdżąc po południowej Bułgarii uderza nas, niestety ciągle widoczny, siermiężny socrealizm: niezwykle wysokie i krzywe krawężniki, pordzewiałe już drabinki, jakie stawiano na placach zabaw w czasie naszego dzieciństwa i nigdy nieukończone lub zrujnowane budowle. Z  rejestracją CB wtapiamy się w miejscowych, ogromna część Bułgarów ma również rejestrację CB.

Bułgarska i bydgoska rejestracja

Zdziwiona policjantka, która przecież nie planowała zatrzymać zagranicznych turystów, szybko puszcza nas dalej, życząc miłego dnia.

15, 16 lipca  (poniedziałek, wtorek)


Miejsce na klifie na północ od Achtopolu, okazuje się strzałem w dziesiątkę.




                       Ze skarpy wąską ścieżką schodzimy na naszą „prywatną” plażę.  



              W tym rejonie woda ma najwyższą temperaturę na całym wybrzeżu bułgarskim.
















Pływamy w morzu.
Gramy w piłkę, scrabble i kości.







 

  
                                                                Chłopcy łapią kraby.

A po słonej wodzie przyjemna kąpiel w naszej łazience
  









Wieczorem śpiewamy, a nawet tańczymy przy ognisku.


                                                     Okolicę rozświetla księżyc w pełni.

 
                              Poranki ze wschodami słońca są niezwykle widowiskowe.

17 lipca  (środa) 

TURCJA - EDIRNE


Jadąc kilkadziesiąt kilometrów wyboistą drogą przez piękne, porośnięte dziewiczym lasem, bułgarskie góry Strandża, docieramy do granicy z Turcją. Tu czekają nas aż 4 kontrole paszportów. Od razu za granicą nawierzchnia drogi zdecydowanie się poprawia, a temperatura powietrza wzrasta o kilka stopni. Naszym celem jest Edirne, starożytny Adrianopol, założony w II w. przez rzymskiego cesarza Hadriana. Edirne przez 90 lat było sułtańską metropolią, stąd wychodziły armie tureckie na podbój Bałkanów i Europy.

 
Meczet Selimiye, uznawany za jeden z najdoskonalszych przykładów budownictwa religijnego czasów otomańskich.

 Zwiedzamy go na boso, w długich spódnicach i z zakrytymi włosami.



                                                 Piętnastowieczny stary meczet






Jemy prawdziwy turecki kebab, schładzamy się smacznymi lodami i zimną lemoniadą, a tata pije gorącą turecką herbatkę w tradycyjnej pękatej szklaneczce.



Tureckie smakołyki kuszą wyglądem i przystępnymi cenami. Robimy duże zapasy i ruszamy dalej w drogę.





Docieramy do położonej nad M. Czernym klimatycznej wioski  Kiyikoy.


                                                                       Kiyikoy

Bezdomne psy głośno ujadając, nieustannie  zakłócają nam sen.

18 lipca  (czwartek) 

              TURCJA - MORZE CZARNE - KIYIKOY


Rano kąpiel w morzu.
 


 Fale są ogromne, przewracają i rzucają na brzeg.

                
Zabawa przednia, ale kończy się mocno pozdzieranym brzuchem Emilki i ogromną ilością piasku w strojach kąpielowych.

Jedziemy na plażę do pobliskiego parku krajobrazowego. Ponieważ plaża jest płatna i to całkiem sporo, zamiast oficjalnym wejściem, docieramy do niej od strony zapory, przy której zostawiamy naszego busa.

 
               Nad rzeką przy zaporze                                                 Rohatyniec nosorożec



Plaża jest piękna, piaszczysta, niestety mocno zaśmiecona. Nie wszyscy Turcy wiedzą, do czego służą śmietniki. Wśród pięknych lilii na uroczych wydmach plastikowe i szklane butelki. Znajdujemy sobie kawałek czystego piasku i cieszymy się ciepłą wodą i falami przez 2 kolejne dni.

 


                  

W Kiyikoy kupujemy parasol na plażę i zostajemy po raz pierwszy zaproszeni przez Turków na herbatkę. Ludzie, od których bierzemy wodę, mają niewielki bar. Jego właścicielka z dumą opowiada, że razem z mężem wszystko zrobili sami i mimo, że chcieliśmy tylko wodę do baniaków, częstują nas herbatką. W czasie naszego kilkudniowego pobytu w Turcji 3 razy zapraszano nas na herbatkę. Ludzie, mimo że nie znają angielskiego, a raczej niemiecki, chętnie z nami rozmawiają, interesują się skąd jesteśmy, przestrzegają przed niebezpiecznymi falami i z zainteresowaniem oglądają naszego busa. Poznajemy Turcję i Turków, jakich nie mieliśmy okazji poznać 5 lat temu, na hotelowym wybrzeżu Morza Śródziemnego.

                                                           Plażowanie po turecku

      
                                             Tureckie przysmaki

19 lipca  (środa)         

TURCJA  - MORZE CZARNE - KIYIKOY

Między kąpielami w morzu, konkurs, która drużyna najwięcej razy odbije piłeczkę rakietką. Rywalizacja jest bardzo zacięta. Ostatecznie Tymek z tatą nie pozostawiają wątpliwości, kto tu jest mistrzem i komu należą się dodatkowe gałki lodów. Wykonują aż 598 podań!!! Nasze z Emilką 326 odbić, z którego się tak wcześniej cieszyłyśmy, wygląda przy tym blado.
 
Przy busie dodatkową atrakcją są żółwie błotne, które znajdujemy na drodze lub obserwujemy pływające w rzece i wygrzewające się na słońcu.

  

20 lipca (sobota)

STAMBUŁ

Rano Tymek budzi się z sięgającą 39 stopni temperaturą. Ponieważ nic oprócz głowy go nie boli, podejrzewamy udar słoneczny. Przerażona tym faktem babcia Marysia, prosi, żebyśmy pojechali z Tymkiem do lekarza, bo od udaru można umrzeć.
My jedziemy do Stambułu.


Droga wielopasmową autostradą mija bardzo szybko, gorzej w samym Stambule, tu pojawiają się problemy z wyborem właściwego pasa na kolejnych węzłach autostrady, nie mówiąc już o problemach z zaparkowaniem samochodu. Półtorej godziny jeździmy po mieście szukając wolnego miejsca. A jeździć tu nie jest łatwo. Nikt nie przestrzega zasad ruchu drogowego. Piesi przechodzą, gdzie im się żywnie podoba i na czerwonym świetle, a kierowcy samochodów nie są wcale lepsi. Też jeżdżą na czerwonym świetle, wymuszają pierwszeństwo, wpychając się z dróg podporządkowanych. Wszyscy trąbią i krzyczą na siebie przez otwarte okna. Niektórzy nawet wysiadają z samochodu, żeby nawtykać innemu kierowcy, przecież i tak - korki, piesi między samochodami oraz drobni handlarze, próbujący sprzedać stojącym w korkach kierowcom wodę, bułki czy inne gadżety, uniemożliwiają przesuwanie się do przodu. Zwyczajne stłuczki i potracenia nikogo tu nie dziwią.

 
W końcu udaje nam się zaparkować w dogodnym miejscu przy zabytkowym dworcu kolejowym, skąd odjeżdżał do Paryża słynny ekskluzywny pociąg Orient Ekspres.

 
                                                            Dworzec kolejowy

Zwiedzamy symbol Bizancjum  - starożytną świątynię Hagię Sophię, do której w 1453 r. Mahmed Zwycięzca wjechał na koniu, oznajmiając tym samym początek nowej ery w dziejach miasta.

  
                                                                     Hagia Sophia
                                                        
Świątynię zamieniono w meczet, a w XVII wieku naprzeciw niej sułtan Ahmed I nakazał wznieść imponujący  Błękitny Meczet z sześcioma minaretami, jak w Mekkce.

                             Błękitny Meczet

                            
                 Obelisk Teodozjusza, przywieziony do Bizancjum z Egiptu i zabytkowa studnia

Idąc główną ulicą docieramy do Wielkiego Bazaru, największego krytego targowiska świata. Przewodnik podaje, że na terenie bazaru znajduje się 4500 placówek handlowych, zgromadzonych wzdłuż 60 uliczek, a całość zajmuje 3 km kwadratowe. Szybko tracimy orientację w tym labiryncie, a tureccy kupcy natarczywie zapraszają do swoich sklepików.

 

 
 



Na ulicach widać, że w Turcji panuje stan wyjątkowy. Główne punkty miasta pilnowane są przez wojsko, a na ulicach spotkać można opancerzone pojazdy.


Wieczorem Tymek pod opieką taty, zostaje w aucie, a my z Emilką ruszamy na nocne zwiedzanie miasta.

 
W wielu miejscach miasta spotykamy charakterystyczne czerwone wózki z pieczonymi kasztanami i gotującą się kukurydzą. Na ulicach i w restauracjach pełno ludzi. 


                                       Tradycyjne tureckie przysmaki kuszą swoim wyglądem.


                                                             Most i wieża Galata

 Główne zabytki i mosty są teraz pięknie podświetlone. Stambuł nocą robi na nas duże wrażenie.

 
                                           Most nad Bosforem, łączący Azję z Europą

21 lipca  (niedziela) 

STAMBUŁ

Rano udajemy się na spacer do parku przy pałacu Topicai.

             



Emilkę zachwycają fruwające tu zielone papugi.


W całym Stambule nie brakuje też kotów, które stanowią ciekawą przeciwwagę dla licznych bezdomnych psów wałęsających się  po całych Bałkanach.






 





 Szukamy kościoła św. Antoniego, gdzie co tydzień odbywają się Msze w języku polskim, niestety jest zamknięty na cztery spusty. Mamy jednak szczęście w tym muzułmańskim kraju i już nieco spóźnieni trafiamy na mszę angielsko – włoską do innego kościoła znajdującego się nieopodal. 
Na tej samej ulicy kursuje historyczny tramwaj. Gęsta sieć torów tramwajowych pokrywała miasto do połowy XX wieku. W 1956 roku tramwaje przewoziły w Stambule ponad 100 mln pasażerów rocznie.

 
Obok charakterystyczny czerwony wózek tym razem nie z kukurydzą ani kasztanami, 
lecz z preclami z sezamem

Po południu opuszczamy Stambuł jadąc wzdłuż murów Teodozjusza wybudowanych w V wieku.



Teodozjusz bardzo daleko odsunął mury od poprzednich umocnień i poszerzył miasto. Jego dzieło musiało budzić respekt, szczególnie u wrogów. Jedenaście bram, 192 wieże i sam mur, a właściwie jego dwie linie ciągnące się na przestrzeni 6,5 kilometra od Morza Marmara do Złotego Rogu. Dzięki nim miasto skutecznie odpierało oblężenia przez kolejne stulecia, aż do ataku, który przełamał ich siłę dopiero w 1453 roku.

Wzdłuż północnego brzegu Morza Marmara ruszamy w kierunku Grecji.


 
Po drodze, w niewielkiej górskiej osadzie, kupujemy na straganie ponad 2 kilo pysznych i tanich winogron z tutejszej plantacji.

              
Zatrzymujemy się na plaży położonej wśród gór.



 

22 lipca (poniedziałek)

Spacerując brzegiem morza Emilka zauważa delfiny.

 



Sympatyczny Turek zaprasza nas na herbatkę i z dumą prezentuje swojego busa. W ramach rewanżu pokazujemy mu nasz samochód. Zdziwiony pyta, gdzie mamy kuchnię. Z naszych obserwacji wynika, że posiłki dla Turków, to istotna część ich codzienności. Kiedy tylko z całą rodziną pojawiają się na plaży, od razu wyciągają grille lub zbierają patyki na ognisko. Przygotowują sobie różne pyszności i oczywiście piją mocną herbatę. Zazwyczaj jedzą na ziemi (po turecku), a jeśli mają stolik to przeważnie nakryty obrusem. Przy drodze spotkać można wiele rodzin siedzących na ziemi i coś sobie gotujących. Wszędzie też miejsca po ogniskach – na parkingach, plażach, leśnych polanach. Niestety wielu Turków pozostawia po sobie ogromny bałagan. Na szczęście nie wszyscy. Szkoda tych pięknych plaż, na których roi się od śmieci.

Odpoczynek po turecku
                        
Popołudnie spędzamy w niewielkiej klimatycznej wiosce nad brzegiem morza.
Kapiemy się, jemy obiadek i uzupełniamy wodę.

Postanawiamy zjeść po Turecku. Kupujemy w sklepie mięso na grilla i tata przygotowuje dla nas pyszną kolację. Oczywiście jemy siedząc po turecku i popijając turecką herbatkę.

 

Gdyby ktoś poprosił mnie o definicję szczęścia, to jedna z nich byłaby taka jak dzisiejszy wieczór – ognisko, śpiewamy, Emilka gra na guitalele, szumi morze, cykają cykady, na niebie tysiące gwiazd i spadające perseidy, u boku ukochane osoby, a potem jeszcze piękny wschód księżyca, którego światło rozpływa się w falach morza, docierających prawie aż do naszego busa.


23 lipca 

 ZACHODNIA TURCJA

 I GRECJA – OKOLICE MESEMBRII



                                                    Poranek nad Morzem Marmara

 

  
                                                   Spotkanie z modliszką



                                      Typowe tureckie widoczki na pożegnanie


                                          Poranna herbatka w gronie przyjaciół
 

Przejście graniczne między Turcją a Grecją jest pilnie strzeżone. Okolica patrolowana jest z powietrza, lądu i morza, o czym możemy przekonać się w ciągu następnych kilku dni.
Po przekroczeniu granicy, udajemy się nad deltę rzeki Ewros, lęgowisko wielu różnych gatunków ptaków.
 
   Delta rzeki Ewros

Na dłużej zatrzymujemy się przy uroczej plaży na zachód od Mesembrii.


                                
     



                                   Pływamy kajakiem z widokiem na Samotrakę.

Samotraka

 Emilka noc przesypia w hamaku, kołysana wiatrem i kojona szumem fal Morza Egejskiego. Jej błogi sen przerywają od czasu do czasu ujadające głośno psy.

24 lipca  

GRECJA – STAROŻYTNE ZONE

Nieopodal naszej plaży znajdują się ruiny starożytnej fortyfikacji, zbudowanej przez greckich kolonistów z Samotraki w VII w. p.n.e. Liczne kolonie Samotraków miały za zadanie kontrolować przejścia ze wschodu na zachód i do wnętrza Tracji. Do dziś odkryto i dokładnie przebadano to jedno miejsce obok Mesembrii zwane Zone - Strefa. Znalezione tu przedmioty świadczą o bardzo wysokim rozwoju cywilizacyjnym Traków.


 

25 lipca     

GRECJA - PORTO LAGOS, CHALKIDIKI

Zmierzamy w kierunku Chalkidiki, po drodze zatrzymując się w Porto Lagos z klasztorem Agios Nikolaos, wzniesionym na dwóch wyspach na jeziorze. Wiosną okoliczne bagna i jeziora roją się ponoć od dzikiego ptactwa.

Na noc zatrzymujemy się na jednej ze wschodnich przytulnych plaż Chalikidiki.

 
 
Tymek zauważa, że w prawym przednim kole tkwi ostry kolec. Emilia radzi, żeby go nie wyciągać. Tata ma inny pomysł. Powietrze z koła uchodzi błyskawicznie. Trzeba wymienić koło, a następnego dnia poszukać wulkanizatora.

26 lipca (piątek) 

SITONIA





               

Po pięknym poranku i wizycie u wulkanizatora w końcu jedziemy na Sitonię. Według wielu Greków to tu znajdują się najpiękniejsze plaże w ich kraju. Dwa lata temu poznaliśmy już jedną, którą również uznaliśmy za jedną z najciekawszych, na jakiej kiedykolwiek byliśmy. Mały trekking po skałach i jesteśmy już zupełnie sami.






 
Można skakać ze skały, pływać w lazurowej wodzie i nurkować, podziwiając piękne kolorowe rybki.

 
Tym razem postanawiamy jednak poznać również inne plaże Sitonii.



 
         Wieczorem zatrzymujemy się na zachodniej plaży półwyspu na północ od Toronii.

 27 lipca   (sobota)

 GRECJA – PÓŁWYSEP SITONIA – TORONII i PLAŻA KAVOUROTRIPES


                       W spokojnej wodzie pływa dużo ryb i piękne kolorowe meduzy.

         
W mokradłach obok plaży żyje wiele żółwi błotnych. Kiedy rzucamy do wody chleb, kilkanaście żółwi na raz wypływa z zarośli. Emilka karmi żółwia dając mu chleb z ręki, a Tymek robi zdjęcia z żółwiem na Instagrama.


  
                               Próbujemy kajakiem dopłynąć do sąsiedniej wyspy.

Poznajemy sympatycznych Polaków (androch.pl), którzy podróżują po Europie kamperem zrobionym z więźniarki firmy Autosan, ale szczególnie lubią Grecję za panującą tutaj swobodę. Polecają nam pobliskie plaże, na północ od Sarti. Informację te potwierdza pani Wioleta – Polka mieszkająca od półtora roku na Sitonii.
Plaża Kavourotripes na północ od Sartii, okazuje się być strzałem w dziesiątkę.
Plaża Kavourotripes
 

Piękne skały w wodzie i na plaży, ogromne ilości rybek, wspaniały teren do nurkowania i sesji zdjęciowej.
 

W skalnej szczelinie pod wodą Tymek znajduje ośmiornicę. Robimy sesję wielkiemu krabowi, którego chłopcom z trudem udało się wywabić z kryjówki.

       

28 lipca  (niedziela) 

GRECJA – SITONIA - PLAŻA KAVOUTRIPES

Cieszymy się pięknym wschodem słońca, lazurową woda, skałami i pięknymi okazami w wodzie.





 

 








 




 
 
 



Jarek dziś źle się czuje i odpoczywa w cieniu leżąc w hamaku.

 
Niestety to już nasze ostatnie chwile na plaży i w Grecji. Po wieczornej Mszy w Salonikach, wracamy do Bułgarii.
 
Po drodze nieustannie mijamy małe cerkiewki ustawione na wzgórzach i rozstajach dróg.

29 lipca  (poniedziałek) 

BUŁGARIA - MELNIK, MONASTER RÓŻAŃSKI

Naszą podróż zaczęliśmy od bułgarskich plaż, a kończymy na pięknych bułgarskich górach Pirin i Riła.
Odwiedzamy urocze niewielkie miasteczko Melnik.
Ładne domy na pirińskich stokach, stare kościoły, malutkie uliczki i przede wszystkim otaczające Melnik góry – to wszystko nadaje miastu niepowtarzalny klimat. Idąc główną ulicą, co krok spotykamy ciekawe miejsca. Miasto szczyci się wspaniałą przeszłością. Istniało tu kiedyś ponad 70 cerkwi. Niestety wojny bałkańskie, I wojna światowa oraz ustalenia powojenne doprowadziły miasto do ruiny. Winnice uległy zniszczeniu, a spora cześć Greków i Turków tu mieszkających została wysiedlona.
Melnik


     
Wspinamy się na wzgórza otaczające Melnik, skąd rozpościera się niezapomniany widok na miasteczko i skalne piramidy - cud natury, powstały w wyniku naturalnych procesów wietrzenia skał i erozji.

 


 

Na wzgórzu zwiedzamy pozostałości XIII-wiecznej bazyliki św. Mikołaja, imponujące ruiny potężnej XIII-wiecznej twierdzy despoty Sława i fragmenty zabytkowego klasztoru NMP.

  
                         Bazylika św. Mikołaja                                               Twierdza despoty Sława




Jednym z najciekawszych obiektów Melnika jest dom rodziny Kordopulo, duży budynek z ekspozycją zawierającą wyposażenie typowego odrodzeniowego domu tych okolic. Emilka namiętnie fotografuje pomieszczenia. Wszystko jej się tu podoba.

 
                                                      Dom rodziny Kordopulo

Tymkowi o wiele bardziej podobają się wydrążone w skale piwnice, w których niegdyś przechowywano i nadal przechowuje się wino. Kiedyś składowano tu ogromne beczki mieszczące 7,5 tony wina.

 
Wiele ludzi zostawia tu na pamiątkę pieniądze, które nasze dzieci szybko i skutecznie wydłubują ze ścian, zyskując w ciągu kilkunastu minut ok. 70 zł. Potem jeszcze długo planują, jak wrócić do tego skarbca.
W sklepiku przy wejściu sprzedawca daje mi do spróbowania kieliszek znanego w całej Bułgarii melnickiego wina. Kupujemy potem dwie butelki tutejszego przysmaku – różowe Rose Melnik o bogatym bukiecie smaków i półsłodkie wino czerwone Melnik13.

Po południu odwiedzamy pięknie położony pośród gór, założony w 1217 r. Monaster Różański. Klasztor to niewielki dziedziniec, otoczony zabudowaniami mieszkalnymi, pośród których stoi niewielka cerkiew. Niemal nad całym dziedzińcem klasztornym rozrosła się winorośl, dając upragniony cień w upalne dni.
 

30 lipca  (wtorek) 

GÓRY PIRIN - SCHRONISKO WICHREN

Spacer w upale po melnickich wzgórzach i chłód na parkingu przed schroniskiem Wichren na 1950 m. daje się Jarkowi we znaki. Wraca gorączka i złe samopoczucie. Ponadto jest deszczowa pogoda. Modyfikujemy nasze plany i robimy długi spacer dolinami Pirinu.

 

Trakowie nazywali je „śnieżnobiałe góry” (część gór zbudowana jest bowiem z białego marmuru), a Słowianie nadali im imię boga ognia Peruna.


W Pirinie leży 176 jezior.
Między kolejnymi opadami deszczu mamy okazję zobaczyć niektóre z nich.

 

W czasie wędrówki po górach Emilkę goni krowa, a Jarek próbuje wykorzystać osła do noszenia naszych plecaków.
     

Wieczór spędzamy w schronisku. Tymek cieszy się darmowym WiFi, a my z Emilką gramy w Scrabble. W Pirinie północnym jest kilkanaście schronisk. Nie są zbyt piękne, ale i ceny nie są tu w żaden sposób wygórowane. Odwiedzający je turyści nie muszą żałować 2,5 lewa (5 zł) na zupę 0,5 lewa (1 zł) na kawę czy herbatę. Chodzenie z plecakiem od schroniska do schroniska, ma w Pirinie i w górach Riła duży sens. Nie trzeba nosić ze sobą jedzenia i ciężkiej kuchenki, a noclegi nie są drogie. Wiele osób przy schroniskach rozbija też namioty, chociaż wszędzie są informacje, że na terenie parku narodowego jest zakaz biwakowania.
Liczne namioty rozbite przy schronisku w Dolinie Siedmu Jezior

31 lipca  (środa) 

WICHREN - 2914

Jarek nadal czuje się źle, postanawiamy więc z Emilką same zdobyć najwyższy szczyt Pirinu – Wichren (2914 m. n.p.m.).

Wyruszamy wcześnie rano
Trasa ze schroniska na szczyt nie jest długa, ale stroma i o znacznej różnicy wysokości. Wspinając się po marmurowych kamieniach mamy z Emilką wrażenie, że zaraz wyskoczy nam serce, ale ostatecznie dajemy radę.

 
   Docieramy na szczyt razem z 4 starszych Bułgarów i parą młodych Bułgarów. Robimy sobie

nawzajem zdjęcia i cieszymy się widokami.

       
   

     

       
Dopiero po godzinie od naszego wejścia zaczynają na szczyt nadciągać inni turyści. Wracamy do schroniska okrężną drogą - przez kotły Kazanite.

 
 
 


 
                                         Na szlaku spotykamy kozice i wiele motyli

                          

1 sierpnia  (czwartek)

GÓRY PIRIN

Ze schroniska Goce Dełczew wjeżdżamy wyciągiem krzesłowym na wysokość 2240 m. n.p.m., gdzie nad jeziorem mieści się schronisko Bezbog.

 

Stąd dalej ruszamy na szlak. Mijamy liczne jeziora i piękne łąki pełne kolorowych kwiatów.






2 sierpnia  (piątek)

GÓRY RIŁA – DOLINA SIEDMIU JEZIOR, MONASRER RILSKI

Zmieniamy góry Pirin na Riła.







Pomimo swojego naturalnego piękna, niestety okazują się bardziej komercyjne. Są to góry o typowo alpejskim charakterze z ostrymi szczytami, stromymi zboczami i turniami, ogromnymi skalnymi rumowiskami oraz ponad 180. jeziorami, występującymi powyżej 2200 m. n.p.m.

Nasze spotkanie z górami Riła zaczynamy od malowniczej Doliny Siedmiu Jezior.

 
Jeziorka utytułowane są na wysokości od 2100 do 2500 m. n.p.m., a wszystkie razem widać z górującego nad nimi szczytu.

 




Oprócz rzeszy turystów nad jeziorami spotykają nas miłe atrakcje.

 
                          Wolno pasące się konie, które Tymek dokarmia wafelkami

 
                         Liczne małe rybki, które zapewniają darmowy fishpilling


Ludzie ubrani w zwiewne białe stroje osób, tańczący boso na zielonej trawie przy akompaniamencie instrumentów smyczkowych.

 

Wieczorem udajemy się do jednego z najbardziej znanych miejsc w Bułgarii - Monasteru Rilskiego.



Mamy wielkie szczęście, bo na dziedzińcu klasztornym jest zaledwie kilka osób. Za białymi murami i złotymi kopułami widać, oświetlone zachodzącym słońcem, górskie szczyty. Gęsto pokryte freskami zewnętrzne ściany cerkwi robią na nas ogromne wrażenie.

Klasztor został założony w X w. przez pustelnika św. Iwana Rylskiego 4 km dalej. Obecne położenie zawdzięcza średniowiecznemu feudalnemu władcy okolic o imieniu Chrelio, który w 1335 r. wzniósł tu wieżę obronną. Do dziś stanowi ona najstarszą część całego kompleksu.

 

W okresie panowania tureckiego monaster był najważniejszym centrum duchowym i piśmienniczym zniewolonej Bułgarii. Wielokrotnie go palono, rabowano i pustoszono, ale zawsze podnosił się z ruin. Budynki klasztorne wzniesione są na planie czworokąta, obejmują ponad 300 pokoi i cel mieszkalnych na czterech piętrach.


Jadąc dalej drogą od Monasteru Rilskiego, dojeżdżamy do malowniczej polany nad potokiem. Ponieważ na kolejny dzień zapowiadane są obfite opady deszczu, zatrzymujemy się przy niewielkiej drewnianej wiacie. Ciemności nocy rozświetlają gwiazdy, latające świetliki i częste błyskawice, zapowiadające zbliżającą się burzę.

3 sierpnia  (sobota)

PARK PRZYRODNICZY MONASTER RILSKI,

STOBSKIE PIRAMIDY

Dzień zaczyna się przepięknym spektaklem. Ciemne chmury zasłaniają pobliskie góry, leje deszcz, za chwilę chmury unoszą się wyżej, robią się coraz jaśniejsze, w końcu cała polana skrzy w słońcu. Spektakl powtarza się kilkakrotnie w ciągu dnia i za każdym razem jest tak samo malowniczy i porywający.


Pomiędzy opadami deszczu spacerujemy po dolinie.



                                               Podziwiamy piękny las i górski potok




  
                  Tymek zbiera grzyby, a Emilkę zachwyca znaleziona zielona gąsienica
Docieramy do różnych ciekawych miejsc, m. in. do grobu, gdzie pochowany jest św. Iwan, jego pustelni ukrytej w jaskini i świętej skały.

 



 

Po południ oglądamy fenomen przyrodniczy, jakim są Stobskie Piramidy, czyli wyrzeźbione przez wodę i wiatr w żółto - różowych skałach malownicze figury, niektóre zwieńczone kamiennymi czapkami.

Stobskie piramidy


Odwiedzamy też znalezioną wczoraj suczkę z siódemka szczeniąt. Mądry bezdomny pies, jakich pełno na całych Bałkanach, wychodzi ze szczeniakami ze swojej kryjówki, by dostać coś do jedzenia. Wie, że bez tego nie będzie w stanie wykarmić licznej gromady. Kości i jedzenie dla psów pochłaniane są błyskawicznie. Emilka usilnie namawia nas, żeby jednego zabrać ze sobą do domu.

4 sierpnia (niedziela) 

MUSAŁA – 2925

Nasz pobyt w Bułgarii kończymy zaliczeniem najwyższego szczytu całych Bałkanów – Musały -2925,4 m.



Pomimo, że jest to najwyższy szczyt, jego zdobycie nie stanowi żadnej trudności. Na wysokość ponad 2300 m. n.p.m. wjeżdżamy kolejką linową. Na początku są jeszcze kosodrzewiny, potem już tylko surowe skały, malownicze jeziorka i tłumy turystów, którzy jak my postanowili zdobyć najwyższy szczyt. Podążają mrówczym szlakiem, czasem z pieskami pod pachą lub na smyczy (oczywiście był zakaz wprowadzania psów, ale kogo to tu obchodzi).

 




Widoki na szczycie piękne, ale tłum jak na naszym Giewoncie, a tego przecież nie lubimy.
Wieczorem jeszcze raz odwiedzamy bułgarską stolicę, by uczestniczyć we Mszy św.

5 sierpnia  (poniedziałek) 

POŻGNANIE Z BUŁGARIĄ

Pobyt w Bułgarii kończymy w tej samej cichej wiosce przy granicy z Serbią, w której nocowaliśmy na początku naszego pobytu w Bułgarii.

Ten sam pasterz rano wyprowadza stado

 Ludzie niespiesznie rozpoczynają dzień.


 
          

                    My zaczynamy powrót do Polski

5 sierpnia  (wtorek)

Jak zawsze cieszy nas dobrze znajomy widok zielonych słowackich wzgórz


...i nasz polski Przełom Białki

i przepyszna kawa pita u naszych dobrych znajomych Kasi i Leszka w Górnej Chacie w Gorcach
Tu zawsze zatrzymujemy się na odpoczynak, kiedy wracamy z południa Europy. Dla Kasi i Leszka nie ma marzeń, których nie potrafiliby urzeczywistnić. Szczerze ich za to podziwiamy i wszystkim gorąco polecamy ich agro.